Demoralizujące kształcenie
Nigdy nie ma odpowiedniego czasu, właściwej chwili na zdobycie nowego doświadczenia. Nie mówię, tu o sytuacji, w której jesteśmy zmuszeni do pójścia na kurs lub na studia, bo tego zażądał pracodawca. Mam na myśli taką perspektywę, w której nie musimy czegoś robić, jednak chcemy tego. Coś jak coaching biznesu. Pierwsza przeszkoda jaką natrafiamy to permanentny brak czasu. Zauważyłam to zarówno po sobie, jak i po moich znajomych. Dziś nikt nie ma czasu, na nic. A na kształcenie tym bardziej, bo jak jeszcze wykrzesać chwilę gdy pada się z nóg, po naprawdę męczącym dniu pracy? I tak dzień za dniem. Ja zdecydowałam się na podyplomowe studia, w najgorszym momencie swojego życia. Wszystkie okoliczności mówiły mi, że to nie jest odpowiedni czas. Sama przed sobą stwierdziłam, że oszalałam, bo w chwili kiedy jestem najsłabsza, decyduję się na coś wymagającego ode mnie ogromnego wysiłku.
Pierwsze wrażenia było szalenie pozytywne. Nie wiem, czy u Was rozwój, kontakt z wiedzą, autorytetami, odmiennymi opiniami, czy wspólne dyskusje wzbudzają satysfakcję? Ja czegoś takiego doświadczyłam. Nawet w zimowy, niedzielny poranek o 8.00 na uczelni. Czułam radość, że jestem gdzie jestem i mam możliwość czerpać wiedzę od mądrzejszych od siebie, nie tylko wykładowców, ale i studentów.
Zaczynałam dostrzegać zjawiska w szerszej perspektywie, zadawać sobie pytania i ponosić wysiłek szukania odpowiedzi. Mój mały świat zaczął rosnąć, a moje codzienne problemy i dylematy zmniejszały swoją wagę.
Dostrzegłam również bogactwo różnorodności grupy. Każdy z nas inaczej postrzegał świat, miał inne doświadczenia i inaczej dyskutował. Łatwo można było wpaść w pułapkę ocen. Ta osoba jest bystra, ta osoba jest bardziej aktywna, ta osoba ma większy zasób wiedzy. Piękno grupy polega na tym, że każdy z nas był dobry na swój własny unikatowy sposób. Równoważyliśmy się tworząc całość. Nie czułam się ani gorsza, ani lepsza, czułam się dopasowana. Moje braki wypełniał ktoś inny, tak jak ja wypełniałam braki innej osoby. Pomyślałam sobie, że to dobrze działa.
Nauczyłam się też szacunku do ludzi, którzy przekazywali nam wiedzę, szczególnie do tych, których wykłady nie trafiały do moich potrzeb. Nauczyłam się dostrzegać ich pasję do tej dziedziny, w której się specjalizują. Inaczej też zaczęłam patrzeć na ludzi, którzy są dla mnie niezrozumiali. Czasem trudno jest zrozumieć temperament nam skrajny, jednak język pasji zawsze pozostaje uniwersalny. Warto poświęcić trochę uwagi, aby go w innych odnaleźć.
Ktoś mi zarzucił, że niepotrzebnie wybrałam się na studia, bo one nic nie dają. Współcześnie mamy dostęp do takich narzędzi, że w zupełności możemy z nich korzystać i nie są one zarezerwowane jedynie dla studentów. W końcu i w jednym i w drugim przypadku zdobywamy wiedzę. Owszem, jednak dla mnie ważny był kontakt z ludźmi, dla których dana dziedzina jest też pasją. To była żywa interakcja, podczas której mogłam krytycznie spojrzeć na swoje i cudze poglądy. Poza tym w moim przypadku było coś jeszcze. Taki osobisty sukces. Poczucie, że nawet w najsłabszym momencie swojego życia, można osiągnąć zamierzony cel. Można pokonać swoje słabości i niespokojne myśli, o ile bardzo się tego chce.
Jeden komentarz
Grzegorz Deuter
Też zwykle odradzam studiowanie, ale ten argument „ważny był kontakt z ludźmi” jest wartościowy, zapamiętam go 🙂